Photo by freepik.com
Błądząc po omacku w poszukiwaniu wyjścia
Minął już prawie tydzień od wybuchu finansowej bomby. Przygotowanie konkretnego planu na przyszłość bez dokładnej wiedzy dotyczącej przyszłych przychodów wydaje się być dość karkołomnym zadaniem. Na szczęście druga strona medalu czyli część kosztowa cały czas jest dla mnie dostępna. Mimo kilku podejść nigdy nie udało mi się zmotywować do dokładnego śledzenia wydatków, więc w dane dotyczące kosztów są dostępne jedynie w surowej formie. Na szczęście nie do końca jest tak źle, ponieważ od kliku lat staram się staram się zgrubnie prowadzić budżet domowy i ewidencjonować przychody i koszty, aby mieć szacunkowy obraz sytuacji moich finansów.
Światełko w tunelu - byle to nie pociąg
Analizując podstawowe rachunki kreśliłem wstępny i mało dokładny rozkład moich kosztów. Wydawać by się mogło, że skoro od od jakiegoś czasu patrzę na swoje przepływy finansowe przygotowanie zestawienia kosztów nie powinno być problemem. Początkowo rzeczywiście wszystko szło bez większych problemów i po niedługim czasie ogólne zestawienie kosztów było gotowe i pojawił się pierwszy wykres.
Razem z ukończeniem wykresu zaczęły nurtować mnie różne pytania. Pierwsze dotyczyło ujęcia w rozkładzie podatków oraz składek na ubezpieczenie społeczne. Z jednej strony rzeczywiście ponoszę takie wydatki, ponieważ samodzielnie opłacam te daniny z pieniędzy otrzymywanych od kontraktorów. Z drugiej strony nie mam wpływu na wysokość tych kosztów (nie do końca, bo zawsze możemy skorzystać z szerokopojętej optymalizacji podatkowej), a dodatkowo, w przypadku zmiany formy zatrudnienia np. na umowę o pracę, koszty te przesuną się na poziom pracodawcy i fizycznie przestaną być ponoszone przeze mnie. Pomijając ten aspekt wydaje mi się, że ujmowanie ich w tym zestawieniu zaburza prawdziwy obraz sytuacji. Podjąłem decyzję o wyrzuceniu ich z zestawienia kosztów i przychodów. Biorąc pod uwagę fakt, koszty te stanowią bardzo dużą część wydatków wrócę do nich w przyszłości, aby przynajmniej określić jakie są możliwości ich ewentualnego zmniejszenia.
Drugim nurtującym mnie pytaniem były wydatki ukryte pod nazwą koszty zmienne. Są to codzienne wydatki, których nigdy nie zacząłem śledzić. Patrząc na ich udział tym razem postaram się zmotywować do bieżącej kategoryzacji tych wydatków. Na chwilę obecną pierwszym elementem, który udało mi się wyjąć z tego worka, to środki przeznaczone na inwestycje. Reszta podziału na chwilę obecną jest bardzo szacunkowa, więc do czasu pełnego rozdzielenia będę traktować te koszty jako jeden worek.
Góra lodowa na horyzoncie - byle nie skończyć jak Titanic
Powyższe zmiany doprowadziły do powstania kolejnej wersji rozkładu moich wydatków, który pokazuje dużo gorszą sytuację mojego budżetu.
Jestem przekonany, że ta wersja pokazuje dużo bardziej realny obraz sytuacji. Wynika z niego jasno, że skutecznie ignorując reguły poziomu zadłużenia doszedłem do poziomu, na którym nigdy nie powinienem się zaleźć, bo bycie tu grozi bankructwem. Zakłada się, że raty kredytów nie powinny przekraczać 30% dochodu netto, a w moim przypadku jest to niespełna dwa razy więcej. Takie zaangażowanie sprawia, że mój budżet od jakiegoś czasu balansuje nad przepaścią.
Zagrożeniem w takiej sytuacji jest zarówno perspektywa utraty źródła utrzymania, której w jakimś stopniu jesteśmy stanie przeciwdziałać szukając nowego zajęcia. Gorzej sytuacja wyglada, jeżeli w wyniku czynników zewnętrznych, stopy procentowe, które są podstawą do określania wysokości rat zaczynają rosnąć. W takie sytuacji pokrywanie coraz wyższych miesięcznych rat staje się nie lada wyzwaniem i może prowadzić do utraty płynności finansowej. W moim przypadku na szczęście wzrost stóp procentowych zatrzymał się poniżej progu niewypłacalności.
Ster lewo na burt, a następnie powoli do portu
Moja sytuacja jasno wskazuje, że moim głównym celem powinna być redukcja kosztów związanych z obsługą zadłużenia, tak aby w perspektywie maksymalnie 2 lat wrócić w okolicę zalecanego poziomu 30% dochodu netto. Można to osiągnąć na kilka sposobów. Z jednej strony konieczna jest praca nad zwiększaniem dochodu, ale bez pracy nad optymalizacją kosztów oraz redukcją zadłużenia cel może nie zostać osiągnięty. W moim przypadku, aby znaleźć się w zalecanej okolicy konieczne jest zwiększenie dochodu netto o ponad 50%, co może być bardzo trudnym zadaniem. Pracując nad oboma aspektami taki sam efekt możemy osiągnąć podnosząc dochód o 20% i redukując koszt obsługi zadłużenia o 30%.
Mój plan zakłada pracę nad oboma aspektami, lecz w pierwszym etapie skupię się bardziej nad optymalizacją kosztów i redukcją poziomu zadłużenia. Jestem przekonany, że rozpoczęcie tego procesu wywoła efekt śnieżnej kuli i dotarcie do postawionego celu.